Rola rodziców we współczesnym Kościele
Stawiguda, 16.10.2015r.
Drodzy Rodzice
Jestem jedną z Was. Jestem matką: zatroskaną, zabieganą, zapracowaną. matką współczesną. Mam też męża, który jest ojcem: zatroskanym, zabieganym, zapracowanym. ojcem współczesnym. I mamy dzieci – dzieci współczesne. Nasze dzieci nastoletnie.
Poniższy list jest subiektywnym komentarzem dotyczącym istotnej roli, jaką pełnimy my Rodzice nastoletniej młodzieży w życiu naszych dzieci i w życiu parafii. List ten, jest także wyrazem mojego niepokoju o przyszłość Kościoła, którego jesteśmy członkami i do którego przed laty przynieśliśmy w białych szatach nasze niemowlęta, by włączyć je do wspólnoty do Kościoła. To wciąż jest nasz Kościół: chociaż czasem podzielony, poraniony, w oparach skandali, i taki jest nasz Kościół współczesny.
Drodzy Rodzice, jestem głęboko poruszona obecnością młodzieży – w ilości – sztuk „1” na ostatniej czwartkowej katechezie. Proszę Państwa, ta ŁÓDŹ tonie!!! A w niej jest nasza młodzież. My rodzice biernie się tej nieuniknionej duchowej katastrofie przyglądamy. Co się z nami stało? Przecież rola rodzica chrześcijanina nie kończy się na chrzcie czy komunii świętej, ale ma wyraźną, daleką perspektywę wychowania młodego człowieka w duchowo – emocjonalnym poczuciu bezpieczeństwa, by z godnością i z podniesionym czołem potrafił przeciwstawić się złu i z dumą deklarował swoją przynależność religijną.
Przyglądając się niedzielnej frekwencji w kościele, śmiem twierdzić, że nasi pradziadkowie, dziadkowie i rodzice ten egzamin z rodzicielskiej misji zdali, choć żyli w zdecydowanie trudniejszych czasach, odbudowywali powojenną Polskę i walczyli o wiarę przodków w totalitarnym państwie. A my ? Czy wywiązujemy się ze swojej misji? Czy nasze dzieci przyprowadzą do Kościoła za 5,10, 15 lat swoje dzieci, a nasze wnuki?
Na co dzień dbamy o powierzchowność, o zewnętrzny wizerunek, o piękne domy i ogrody, równo przystrzyżone, odchwaszczone trawniki. Podnosimy swoje kwalifikacje zawodowe, z dumą opowiadamy bliskim i dalekim znajomym o awansie w pracy, o podróżach i wakacyjnych planach. Kompensujemy tym samym głęboko skrywane lęki, emocjonalne braki, osobiste dramaty. Jesteśmy coraz bardziej samotni. Zaniedbujemy nasz rozwój duchowy i religijną stronę codziennego życia. Oddalamy się od Źródła i zapominamy o podstawowych rodzicielskich kompetencjach, o wzorcach w rodzinie. Zapominamy, że stając się rodzicami, zostaliśmy wyposażeni w narzędzie autorytetu i jego sprawczą moc.
Dziś młodzi ludzie potrzebują autorytetów, dlaczego nie mieliby ich znaleźć w rodzinie? Korzystajmy z przywileju autorytetu mądrze, z rodzicielską troską i miłością. Nie pozwólmy, by globalny kryzys wartości i chaos otaczającej nas przestrzeni „facebookowego” absurdu namieszał w głowach naszych dzieci. Uczmy dzieci myślenia, odpowiedzialności za słowa i za czyny; uczmy je krytycyzmu, by potrafiły mądrze weryfikować wszystko to, co proponuje im świat, by nie wpisywały się ślepo i bezkrytycznie w aktualne potrzeby rynku.
Nie ma we mnie zgody na to, by kultura masowa, media społecznościowe dyktowały moim dzieciom trendy i wytyczały standardy: jak mają żyć, co jest fajne a co fajne nie jest. Czy „oni” mają większe kompetencje i lepszą intuicję od nas rodziców? Nie oddawajmy naszych dzieci w ich ręce, bo stracimy je z oczu.
Pomóżmy młodzieży wrócić do Kościoła, do Źródła. Nie porzucajmy ich na środku oceanu bez koła ratunkowego, jakim jest nasza religijna postawa i wiara w Jezusa. Wróćmy do Światła Wiary, do Dekalogu. To zadanie na dziś, na teraz, na jutro. Ufam, że ten osobisty list jest głosem wielu z nas.
Na koniec przytoczę słowa Hoddinga Cartera:
„ Są dwie trwałe rzeczy, które możemy dać w spadku naszym dzieciom:
Pierwsza to korzenie, druga to skrzydła”.
Podarujmy dzieciom korzenie – pamięć o przodkach, przynależność do kultury, do tradycji i rodziny, poczucie bezpieczeństwa. Ofiarujmy dzieciom skrzydła – wartości i ideały, pielęgnujmy ich zdolności, dostrzegajmy potencjał; z troską i odpowiedzialnością wyposażmy je w duchowy kompas wiary, a świat będzie lepszy.